Synek z radością przekroczył progi żłobka, bo miejsce to miło mu się kojarzyło ale tym razem po raz pierwszy miał tam zostać sam... Kiedy wychodziłam bylo ok. nawet nie płakał, bo oczywiście z 10 minut warowałam pod drzwiami i nasłuchiwałam. Zaczął płakac po 15 min i tak do mojego powrotu... Odebralam kupkę nieszczęścia... Oczy zapuchnięte, zdenerwowany. Pierwszy raz widzialam go nie ryczacego, nie histeryzujacego ale poprostu żałośnie płaczącego. Poczułam się jak kat a serce pękło na milion kawałków... Byłam z niego dumna, bo mimo tej rozpaczy podszedł do pani i powiedział, że chce siusiu i zrobił na swoim nowym nocniku. Potem, jak zeszlismy do szatni, to z nim rozmawiałam i na szczęście nie było u niego reakcji - uciekać stąd i nigdy nie wracać! Powiedziałam, że jestem z niego dumna, że ten nocnik, że zawsze będę wracać i spytałam, czy jak zostanie jutro, to czy będzie tak płakał. Odpowiedział, że nie będzie. Pocieszyło mnie, że nie krzyczał, że tu nie wróci. Wręcz, jak pytałam, czy fajne dzieci, czy zabawki, to wszystko było na tak. To pocieszające ale jak patrzyłam na niego w samochodzie, to nigdy nie widziałam go takiego smutnego... Biję się z myślami ale wiem, że nie mogę go tak chronić przed wszystkim całe życie. Jak nie teraz, to potem przedszkole i było by to samo albo i gorzej. Także muszę to przeżyć i on też musi ale przykro mi bardzo.
Żłobek dzień 2
Dzisiaj rano podjeżdżamy pod budynek i zaczyna się płacz, że on do żłobka nie. Mnie się serce kraje ale niosę go i ryczącego rozbieram i zostawiam. Siedzę w aucie i też mi się chce ryczeć.... Po 40min idę sprawdzić co się dzieje. Cisza. Zaglądam do salki a tam, jak na królewicza przystało, siedzi Ignacy na nocniku, wokół niego dzieci i pani z książką. Okazało się, że to jedyny sposób żeby go uspokoić. Mnie ulżyło, że nie ryczał, że choć trochę się uspokoił. Z uśmiechem się pożegnał. Zobaczymy, jak będzie jutro...
Żłobek dzień 3
Rano ubieramy się do wyjścia. Synek pyta się, gdzie jedziemy. Mówię mu prawdę, że do żłobka. Zaczyna płakać. Nie chce jechać... Pakuję go do auta z ipadem, żeby się uspokoił przy bajce, więc jadę we względnej ciszy. Ale pod żłobkiem zaczyna się ryk. W szatni ryk, zostawiam ryk... Jadę żeby nie stać pod budynkiem i się nie denerwować ale i tak się denerwuję a do tego 1 godzina, która dla niego jest wiecznością, dla mnie jest za krotka żeby coś załatwić. Próbuję czytać ale nie mogę się skupić... Wracam po godzinie. Cisza. Uffffffffffff. Zaglądam. Królewicz siedzi na kolanach u pani i czytają książkę. Jednak książki ratują sytuację :) podbiega do mnie, całuje i ściska poczym zaczyna biegać i pokazywać mi zabawki. Panie chwalą go, że zrobił kupę i siku na nocnik - super! Oglądam zabawki, synek zadowolony i z uśmiechem żegnamy wszystkich. Od Pań też się dowiaduję, że byla rozpacz ale jest lepiej, zaczynam być dobrej myśli. Zobaczymy co będzie jutro.
Theo jest dzielny :) Choć nie jest to łatwe ani dla niego, ani dla Ciebie.
OdpowiedzUsuńOstatnio rozmawiałam o przekroczeniu tej granicy (przedszkolnej) z naszą - już nie-naszą-panią z ukochanego przedszkola, tłumaczyła przejmującej się mamie, jaką zmianę przeżywa dziecko: tak jak my, jeśli wyjechalibyśmy nie tylko do nowego miasta, nowej pracy, ale czasem - innego kraju, gdzie mówią "innym językiem", obowiązują inne zasady, w dodatku ta przestrzeń taka ogromna, tyle wszystkiego do ogarnięcia... i jeszcze wielkoludy chodzą ;) Rozmawiajacie. Z Theo, i z Paniami (zwłaszcza!).
Z podrowieniami :)
Masakra! Masakra bo pomyslałam, że i ja bedę musiała kiedyś zostawić "T" w obcym miejscu z obcymi ludźmi zdala od mamusi... Mam nadzieję, że dziś było lepiej :)) Powodzenia!
OdpowiedzUsuń